Nie ma to jak zacząć obóz w Szklarskiej Porębie od zawodów podczas Izerskiego Weekendu Biegowego. Z pośród trzech dostępnych dystansów wybrałem Małą Pętlę Izerską, której dystans wynosi ponad 10 km. Każdy powie, aby obóz w górach rozpocząć spokojnie, ale jak już tu byłem to warto wykorzystać okazję i wystartować w prawdziwym biegu górskim. Dodatkowo zawody te miały być dla mnie odpowiedzią jak wyglądam z formą dwa tygodnie po ostatnich zawodach oraz czy jaki jest mój poziom sportowym w porównaniu do ubiegłego roku. Z wielkimi ambicjami i dużą ilością motywacji czekałem start.
Mała Pętla Izerska ruszała o godzinie 9:15 rano, co było dla mnie dobrą informacją, wystarczyło zjeść lekkie śniadania i nie musiałem długo oczekiwać na start. Tego dnia były warunki bardzo podobne do tych sprzed roku, czyli ciepło około 23 stopni oraz dużo słońca. Na rozgrzewkę wybrałem się 45 minut przed startem, nie chciałem kombinować i zrobiłem tradycyjny zestaw 3 km truchtu, chwila rozciągania oraz 4 przebieżki po 60 metrów. Największą zagadką był stan moich nóg, w szczególności łydek, były dość opięte po podróży oraz organizacyjnym chodzenie po Szklarskie Porębie (zakupy i te sprawy... ;) ) Mimo wszystko, nie było tak źle i pełen optymizmu oraz woli walki ruszyłem do stacji kolejowej Szklarska Poręba Górna, gdzie mieściła się linia startu.
Finałowe odliczanie i ruszam. Pierwsze kilometry chciałem przebiec asekuracyjnie, wiedziałem że agresywny początek na podbiegach może się źle skończyć w drugiej części dystansu. Po pierwszym kilometrze byłem na około 15 miejscu, a nogi jakieś ociężałe. Nie przejmowałem się tym, trzymając swoje tempo zacząłem wyprzedzać kilku zawodników. Ku mojej radości nogi popuściły i po dwóch kilometrach mogłem biec zdecydowanie agresywniej.
Przez pierwsze pięć kilometrów trasa prowadzi ciągle pod górę, a nachylenie miejscami dochodzi nawet do 20%. W miedzy czasie znalazłem się siódmej pozycji. Strata do czwartego miejsca była już zbyt duża, dlatego skupiłem się na walce o piątą lokatę. Podczas trzeciego kilometra walczyłem z jednym biegaczem o szóste miejsce, ale w pewnym momencie udało mi się oderwać. Nogi zapiekały się na kolejnych coraz dłuższych podbiegach, ale głowa chciała dalej walczyć. Narastająca wysokość również zaczynała utrudniać bieg, zbliżaliśmy się do 900 m.n.p.m.
Traciłem około 5 metrów do piątego zawodnika, przyspieszyłem i dałem radę dojść do niego. Dodatkowo zauważyłem, że zaczyna miewać problemy z obecnym tempem. Przez chwilę biegliśmy obok siebie, ja nagle szarpnąłem i odskoczyłem na kilka metrów, ale w między czasie siódmy zawodnik również przyspieszył i znalazł się za moimi plecami. W tym momencie rozpoczęła się nasz pasjonująca walka o piątą pozycję. Miałem wielką ochotę na ściganie, po 4 km zdecydowałem się na kolejny zryw, aby piąty ostatni kilometr pod górę zakończyć z przewagą, która pozwoli mi dobiec tak do mety. Mocno się myliłem i na zbiegu, kolega Grzegorz dogonił mnie. Przez te pięć kilometrów na zbiegu nieustannie atakowaliśmy się wzajemnie, a przewaga nie była większa niż trzy metry.
Od samego początku nie było lekko :) |
Około dwóch kilometrów rozpoczyna się stromy leśny zbieg z luźną nawierzchnią. Niestety tutaj nie wytrzymałem ataku, moje braki techniczne w pokonywaniu takich zbiegów dały się we znaki i straciłem dosyć dużo. Nie chciałem ryzykować niepotrzebnego upadku, który wyeliminowałby mnie z dalszej części sezonu. Skupiłem się na tym, aby nie tracić więcej dystansu i po tym odcinku odrabiać. Rozpoczęła się asfaltowa nawierzchnia i biegłem tempem w granicach 3:25 - 3:35 min/km, a dystans między nami regularnie się zmniejszał. Choć biodra oraz pośladki coraz bardziej paliły, wierzyłem w końcowy sukces. Niestety ostatecznie zabrakło 4 sekund.
Nieustanna walka :D |
0 komentarze: