Ostatnia w tym roku relacja z zawodów, na których chciałem być w najwyższej formie. Wiele kilometrów przebiegniętych z myślą o Biegu Niepodległości. Zawody te mają swoją własną, specyficzną atmosferę, dzięki której nawet gdy byłem w gorszej dyspozycji potrafiłem dać z siebie trochę więcej niż zawsze. Nie bez powodu ten dzień najczęściej wybieram jako finał sezonu jesiennego. Szybko to zleciało, a teraz jest już po wszystkim...
Zacznę od warunków jakie przywitały tego dnia wszystkich biegaczy - wiatr, deszcz i temperatura niewiele powyżej zera, czyli znacząco odbiegające od optymalnych. No ale cóż trzeba było o tym zapomnieć i zrobić swoje. 45 minut przed startem udałem się na rozgrzewkę, wykonałem 3,2 km truchtu, lekkie rozciąganie, cztery przebieżki oraz 3 minuty w tempie około progowym. W takich warunkach pogodowym bardzo ważne jest doprowadzenie mięśni do odpowiedniej temperatury, dzięki czemu zmniejszamy ryzyko kontuzji i jesteśmy gotowi na szybkie bieganie od samego początku.
Na zegarze 15:00, strzał z Błyskawicy i ruszam. Pierwszy kilometr biegnie mi się bardzo luźno, tętno niskie. Patrzę na zegarek odcinek w 3:27 pomimo licznych skoków przez kałuże. Muszę zwolnić bo inaczej może się to źle skończyć. Tłum biegaczy uniemożliwiał całkowite omijanie zalegającej na drodze wody, także bywały momenty, iż ślizgałem się przez kilkaset metrów, ale walczę dalej, staram się biec najbardziej optymalną ścieżką. Kolejne kilometry zgodnie z założeniami w granicach 3:32 - 3:36 min/km. Bardzo ucieszył mnie szybki czwarty kilometr, który to był jednym z dwóch najwolniejszych w poprzedniej edycji. Zbiegam z wiaduktu i kolejny kilometr wzdłuż ulicy Jana z Kolna, trzymam się w kilkuosobowej grupie. Czołowy wiatr, tempo spada, przejmuję prowadzenie i staram biec tempem poniżej 3:40 min/km. Wiedziałem, że nie mogę odpuścić tego kilometra, mógłbym wówczas zapomnieć o jakimkolwiek rekordzie. Półmetek mijam w czasie 17:46, zapowiada się bardzo optymistycznie, biegnę na czas w okolicach 35:30. Jestem lekko podekscytowany, ale dalej skupiony na zadaniu. Szósty kilometr bez historii pod kontrolą 3:31 min/km. Nadszedł czas na słynna ulicę Świętojańską, ten odcinek mam zawsze najwolniejszy. Chciałem ją przebiec jak najszybciej, ale nie było łatwo, wiatr w twarz, dodatkowo lekko pod górkę zrobiło swoje. Zaliczam najwolniejszy kilometr 3:50 min/km, straciłem dużo sił i czasu, trzeba było nadrabiać. Przez co kolejny kilometr na zbiegu Piłsudskiego złapałem w 3:30 min/km, jednak pod koniec coś zaczęło się dziać z moimi nogami. Po czym nawrót na Bulwar Nadmorski, pierwsze metry jeszcze znośnie tempo około 3:38 min/km, następnie zwalniam do 3:45 min/km. Musiałem coś zrobić inaczej cały włożony wysiłek poszedłby na marne. Szybka walka z umysłem, dołożyłem pozostałe siły do pieca i pognałem do mety. Ostatnia prosta to walka z czasem, zegar tyka, widzę 35:30, pozostał jeszcze kawałek. Zaciskam zęby i wierzę, że złamię 36 minut. Dobiegam do mety i widzę 36:00, byłem trochę rozczarowany, liczyłem iż może netto będzie 35:59. Niestety nie było, ale szybko sobie uświadomiłem, ile włożyłem wysiłku w tych warunkach. Mimo wszystko poprawiłem własny rekord o 11 sekund, co bardzo mnie cieszy. Ostatecznie zająłem 42 miejsce, również najwyższe spośród wszystkich moich startów w Grand Prix Gdynii.
To nie były łatwe zawody, jedne z trudniejszych w jakich miałem okazje wziąć udział. Pokazały, iż dzięki woli walki i determinacji można przebrnąć przez każde warunki. W tej chwili mogę gdybać, jak bym pobiegł przy idealnych warunkach. Wiem jedno, że jestem już tylko 1 sekundę od złamania bariery 36 minut. Teraz czas na odpoczynek i regenerację. Muszę wszystko spokojnie przemyśleć i zastanowić się co poprawić, a by w przyszłym roku zrobić większy progres niż minutowy.
0 komentarze: